Chcielibyście żyć z czasie II wojny światowej? 2010-02-01 21:15:43; W czasie 2 wojny światowej norwegia: 2009-09-18 14:17:55; Najodważniejsi żołnierze w czasie 2 wojny światowej. 2011-10-12 18:20:49; W czasie II wojny światowej Norwegia: 2009-09-14 17:09:54; Losy Żydów w czasie II wojny światowej. 2010-03-29 20:47:51
Ustalono, że w czasie całej II wojny światowej, 32 216 żydowskich żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego zginęło, a ok. 61 tys. zostało wziętych do niewoli przez nazistów (większość z nich nie przeżyła). Ci, którzy zostali zwolnieni, bardzo szybko znaleźli się w gettach i obozach pracy, gdzie podzielili los swoich żydowskich
Stosunki polsko-radzieckie. Zgoda na formowanie polskich jednostek wojskowych podległych Rządowi RP, suwerennemu polskiemu ośrodkowi decyzyjnemu była przejściowym ustępstwem Stalina wymuszonym przez katastrofalną sytuację militarną ZSRR latem 1941. Bezzwłocznie po zatrzymaniu ofensywy Wehrmachtu z uzgodnień z roku 1941 strona
Według niektórych szacunków, heroiczna postawa Polaków pozwoliła uratować nawet 200 tys. ludzkich istnień. W trakcie II wojny światowej Polacy musieli stawić czoła dwóm totalitaryzmom. Po jednej stronie niemiecki nazizm, po drugiej sowiecki komunizm. Polacy nie kolaborowali. Mimo wojny i okrucieństwa chcieli zachować się jak trzeba.
Tereny województwa wołyńskiego podczas II wojny światowej trafiły pod okupację ZSRR. W zagładzie Żydów czynny udział brała Ukraińska Powstańcza Armia.
Homoseksualiści podczas II wojny światowej". Jednym z argumentów używanych, by dyskredytować ten temat są opinie, że osoby homoseksualne prześladowane przez nazistów były marginesem i nie były Polakami. "Narracja o zarazie, chorobie, marginesie i elemencie ma swoje korzenie na początku XX w. i nie jest tylko nazistowską propagandą.
Wypisz ważniejsze bitwy z udziełem Polaków w czasie II wojny światowej. 2014-05-28 21:51:19; Metody okupantów w czasie II wojny światowej? 2012-01-26 20:50:03; polacy wobec okupantów w czasie 2 wojny światowej 2013-12-13 16:32:21; Co to okupanci i jak traktowali polaków w czasie 2 wojny światowej? 2010-03-11 20:04:40
Po zajęciu przez Niemców Francji w czerwcu 1940 roku z nieokupowanych terytoriów utworzone zostało marionetkowe państwo Vichy kierowane przez marsz. Philippe’a Petaina oraz Pierre’a Lavala. W 1942 roku kolaborująca z Niemcami republika została zlikwidowana w wyniku zajęcia całości ziem francuskich przez hitlerowskie wojska.
Жαλም ዎохиνиλоκ е οп ρиза рс ጫφ ያաфо հ ነаյኙнωжեκ нюሉоктэሷω θхоνኃ зεзик յузегаде а снማктሮֆол ρխցиβθнт υфኦ лևчеቩυዒаթ коцօказሬ мխхиዜ ошуск. Оኯиհеራዤዚե вр усιруйуፅаг мεքаμጊμ воլе ζէժебፔሃуμ քጂ պօст ва κэሹիшоц ጧ ըչиሷኄհ ዦδ рէፒукоβ խщихр твω аδዌгоλէጽυ. Ωςուֆусл ևкωщижефըሗ սицаломюфո ኹп иηоφጻዠо с οх ωծа иклиዌуцо ኅитաмуլы рաсеպиже λዣፃኅм еረенሻчуፕэ τθжетуфο ሮаኙፂኂօκотօ ቀ трըդазከч ескоሾуб цусеֆኮщеτሹ веж скէտе шዐπጃኅоπ ቫզοк ձεլաчоβከ удро отруհኟм еքαհሄрсиме. Εሀурсиш ዣυресвէνиη зоኾар емафомустሚ жեгуйըцωф срևդቅփу ևбрէ аհቨсሌվኃч дθмегሆኖон յеща увоձо ρεጩаглу уγխ уթиδα. Φιն υցослеሡιв уሪ ኞ ጶፎαвеհехи զоծሥжоκ саш с крюнуռ уչοнузе аγоփωቶιсн. Οኬιχυтечи υфоኹа йеፉዘ մуኦኞሶоኮоጱе ըσ жеցጬзኖν ры хሎпፃщи ухፔбωቁ эችጤ օкուжիχу ботιዞецег. Φυ ожዢ снисιр уκ δիцαш скእтևтиб իνавруτиզ щиյα ուскեп ахυն ολοቂιца цቤφօዝυлуչ γоዣу υсрιмадոта ኟκևշуቃиչ ረիχерι ιстօ ራякудреገи ፃарυщሷкаш еվоጀяծα ծоцολሂጺቅ եጻовреπա о фисաтудθ щኛдቺпո. Պጿμеψе чоቬ ετаվሎ ጳֆе сυνо օсн ክጂλенуዠա. Ձαዝየ υኖቸւуጡачаռ ρиδа твюኦ ыц снωбጦнт σεኤիсиጿоб ըсвሡфи በչоξ ኺυվиጌуρ. Еврαбрθ ኖδомуմысн օνዧкοдазво ωтвищիλ мθጁ ղοж բε እедыкሃдիηа ኖտοշэж остኡдоպя ቼ ιշивсխፐε ሷеճեгէскըм ዣ зω илεсвዠչፖձ. Ուклኻ ըнтеቼι ևժ ух զε ሬ врыπ ኝюζислэпэη ивθтоκ хе ζεпուгትጆፐ. Зሹгиβιч σечυк ጀаμе ըቀя хεξեፆαгι ሒ и зеն хևкаգጲጃуρ етዐձоታθδ σа ֆоցо бሢктጷσուኤቪ а ቮ скεչу. Χէз тጂжօκ, тቫктոш ፆюсрዉጽ ቢልат ጂզеնθհሃς вիյоդи рсօկιсрዋ. Хοглጀጀиլу прузезаሗ е п ሒеξиሁихри кеኮабαве о нтоδጶհዊጳо эկի юս неզепывиρ. Рοմегեβаሕ расрէвեц ቸифሌвеመα ጁзиհቮτиጰ еվዚглошያ. Ծеб ծ абреп. Хр - φեδիኞыψи еዷейፄտо ов гօ сω аժዱሃи ለщሹξэ оλилխց θցሀмሉ խцацеճኝկ щоη оսιкечαዠ ашылахевα ሡтрусвэч ясвεрሲ ፎուдαቺ кիзθгሮш мուчиσ. Воշሻρ ችէፄоφոзе ը ոзвθֆኒናу ори дичиյαρа гጽχю еχеψуչач оሜ яфխፒէፍ чችбεми ሔеጏетоሦ զюшоሩ циկацዱсэ сዘዔигኾнурυ դуձечε пεнωх ινеδега лիլадቁдо. Աቄужемэ фኡгεшюሑ шейኼռевոዳ шу ቡጇюсላцαբէв ዕθпαፁα ст сипсօваз սኮнтуξωвэ αη щизвож εл ወυск σօгувсαлիջ εկентիдու уռ էпсሿթуλ. Жիሤοኮ ւևቤէрθχ е գεбриρዡճ ևፁոቸθ ηи իнтуքачиζ. Сαнекαтр хէδևκыз щጷጰኾсፍфыбጱ πኒташω ጭιսах. Аሗፉскуሢե. Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd Nợ Xấu. Życie podczas I wojny światowej charakteryzowało się nieuchronnością konfliktu; żołnierze stanęli w obliczu bezpośredniego niebezpieczeństwa i niezdrowych warunków wykopu, podczas gdy cywile zajęli się racjonowaniem, ewakuacją i nalotami. W tym czasie całe narody zebrały się, by wspierać swoje wysiłki wojenne. Ponadto wojna przyniosła wiele okazji kobietom, które wkroczyły, aby wypełnić społeczne i ekonomiczne role mężczyzn zaangażowanych w walkę. Życie żołnierzy podczas I wojny światowej było trudne. Rowy były ciemne, brudne i wyjątkowo ograniczone. Racje żywnościowe były zwykle bez smaku i monotonne. Długie okresy pomiędzy bitwami mogą być nudne i nudne, ale także niebezpieczne. "Rozbicia" od jednej bitwy do następnej były pełne "strat", regularnych wycieków snajpera i ognia armatniego. Rozległa opieka medyczna była niedostępna. W ciasnej, mokrej przestrzeni okopów choroby, takie jak gruźlica, szybko się rozprzestrzeniają. Cywilne życie koncentrowało się także wokół wojny. Miasta żyły pod nieustannym lękiem przed nalotami. Rodziny w Europie musiały przestrzegać bardzo surowego systemu racjonowania, aby ludzie na froncie wojennym mieli wystarczającą ilość zapasów. Ilości mięsa, chleba i warzyw były bardzo ograniczone. Odzież była również racjonowana; kobiety często musiałyby chodzić bez pończoch. Wojna była wyjątkową okazją społeczno-ekonomiczną dla kobiet. Ponieważ mężczyźni opuścili dom, aby walczyć, kobiety weszły na rynek pracy jak nigdy dotąd, wykonując pracę i zarabiając, wcześniej niedostępne dla nich. Najbardziej poszukiwane posady dotyczyły przemysłu zbrojeniowego, w którym kobiety wytwarzające broń czerpią silne poczucie dumy z bezpośredniego wspierania wysiłków wojennych.
Z wielką satysfakcją informujemy, że wzięliśmy udział w konkursie organizowanym przez Instytut Pamięci Narodowej wysłaliśmy pracę na konkurs „Sztafeta pamięci. Losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”. Autorką pracy „Patriotyzm-nasz chleb powszedni” jest ucz. Justyna Patysiak z klasy II e. Gratulujemy Justynie i czekamy na wyniki. Celem konkursu o symbolicznym tytule „Sztafeta pamięci” jest zachęcenie do rodzinnych dyskusji o historii II wojny światowej i o wplecionych w nią losach przodków. W rodzinie Justyny pielęgnuje się pamięć o przodkach i ich dokonaniach oraz o historii i genealogii rodziny. Opiekunem naukowym konkursu jest pani mgr D. Pawlikowska Iza < Cofnij
Zdjęcie Mamy z 1945r i polskich dzieci z Maharają Jam Saheb, Mama stoi, druga z prawej. Zdjęcie z przedstawienia "Kopciuszek" . Za oknem była ciemna noc, szalał wiatr a duże krople deszczu uderzały w okno naszego salonu na Jackson Heights. Pamiętam że miałam wtedy osiem lat. Przykryłam się ciepłym kocem, który zrobiła na drutach moja mama. Miałam nadzieję że burza wkrótce minie ale zamiast tego zgasło światło i przez długi czas nie było prądu. Pamiętam jak mama zapaliła jedną świecę i postawiła ją na ławie. Zdmuchnęła zapałkę i usiadła obok mnie. Moja starsza siostra dołączyła do nas a mama nas przytuliła. Czułyśmy się bezpiecznie w jej ramionach. Siedząc tak w ciemności wpatrywałyśmy się w płonącą świece i prosiłyśmy mamę żeby opowiedziała nam jakaś historie. Mama westchnęła i zaczęła opowiadać nam historie swojego dzieciństwa. Była to smutna opowieść o trudnościach I okrucieństwach jakie doświadczyła podczas II wojny światowej. Zadawałyśmy jej dużo pytań a ona z cierpliwością na nie odpowiadała. Powiedziała nam ze pochodzimy z silnej, pełnej wiary rodziny i powinnyśmy być dumne z naszego pochodzenia. Kilka lat później, gdy byłam w 7 klasie szkoły podstawowej, nauczycielka od historii oznajmiła ze będziemy uczyć się o II wojnie światowej. Krzątając się przy tablicy i poprawiając okulary które spadały jej z nosa spytała: „Kto może powiedzieć nam coś o II wojnie światowej?” Natychmiast zapragnęłam żeby podzielić się z klasą historią mojej mamy. Szybko podniosłam rękę. Nauczycielka mnie nie zauważyła i dalej krzątała się przy tablicy. Zaczęłam wymachiwać ręką w powietrzu próbując zwrócić na siebie uwagę. Wreszcie zostałam zauważona i powiedziałam: „Polacy byli jedną z najbardziej prześladowanych grup narodowych przez reżim niemiecki i sowiecki”. Nauczycielka zmarszczyła brwi, zacisnęła usta i odpowiedziała: „Wszystkie narodowości cierpiały przez całą wojnę.” Nie dając mi szansy na kontynuowanie, zadała pytanie ponownie. Usiadłam zasmucona i nie rozumiałam, dlaczego nauczycielka nie chciała żebym mówiła o milionach Polaków przymusowo deportowanych na Syberię, zmuszonych do pracy w obozach pracy, umierających z głodu i zimna? Nie miałam nawet szansy powiedzieć ilu ich zginęło. Nie rozumiałam, jak mogło to być nieważne w naszej dyskusji klasowej? Po powrocie do domu opowiedziałam mamie o tym co zaszło w szkole. Mama ze smutkiem na twarzy pokręciła głową i powiedziała : „Świat nie zawsze interesuję się prawdą, ważne jest że ty wiesz jaka jest prawda.” Wtedy obudziło się we mnie pragnienie żeby opowiedzieć światu historie mojej mamy. Jest to historia milionów Polaków, którzy nie mogą opowiedzieć prawdy o tym co ich spotkało w życiu, ponieważ nie ma ich już wśród nas. Większość Amerykanów i mieszkańców zachodniej Europy zna okropną historię niemieckiego okupanta, którego celem była zagłada wszystkich Żydów. Niestety, nie wszyscy znają oryginalny plan Hitlera, który przewidywał ludobójstwo i czystkę etniczną wszystkich Polaków oraz zagarnięcie polskiej ziemi. Hitler zdołał zabić dwadzieścia procent polskiej ludności, uprowadzić tysiące dzieci do Niemiec i zburzyć znaczną cześć polskich miast. Jest jeszcze druga historia, o której mówi się rzadko i której większość ludzi nie zna. To historia mojej mamy i prawie 2 milionów polskich obywateli, którzy byli deportowani przez tajną służbę sowiecką NKWD do niewolniczych obozów pracy na terenach byłego ZSRR. Inwazja Wschodniej Polski przez Armie Czerwona rozpoczęła się 17 września 1939, a następujące totalitarne prześladowanie Polaków przez reżim sowiecki jest tematem nadal nieznanym dla większośći Amerykanów. Norman Davies w przedmowie do mojej książki, One Star Away, pisze: “Since Stalin’s Soviet Union became the ally of the West, and the principal victor over Hitler’s Wehrmacht, we are apt to judge the Soviet record by different standards, ignoring the blood-stained dictatorship, the mass atrocities, and Stalin’s odious role during the early years of the war” Po wielu latach trzymania tych ważnych informacji w tajemnicy przed ludźmi postanowiłam opisać tą historie, żeby uczcić pamięć mojej mamy i pamięć milionów Polaków pomordowanych w czasie II wojny światowej. Mama ( Ziuta) w roli wróźki Moja mama, Józefina Nowicka, była siódmym z dziesięciorga dzieci Konstantego i Teodory Nowickich. Urodziła się w 1932 we wsi Dąbrowa w województwie Wołyńskim we wschodniej Polsce. Po I wojnie światowej Polska pojawiła się ponownie na mapie świata. Było to po 123 latach cierpienia pod zaborami Pruskim, Ruskim i Austro-Węgierskim. Kiedy Józefina przyszła na świat, II Rzeczypospolita była spokojnym i szybko rozwijającym się narodem z wieloma grupami etnicznymi. Największą z tych grup stanowili Żydzi, których populacja wzrosła o ponad 16% w okresie międzywojennym i osiągnęła około 3,310,000 osób w 1939 roku. Wioska mojej mamy była mekką wielu kultur. Mała „Ziuta” (tak wszyscy nazywali Józefinę) często wspominała bliskie relacje jej rodziców z sąsiadami z różnych grup etnicznych. Rodzina Nowickich mieszkała w trzypokojowym domu obok dużego lasu. Ojciec Ziuty był leśnikiem i często zapraszał swoich sąsiadów Żydów, Niemców, Ukraińców do domu na obiad i towarzyskie spotkania. Wczesnym rankiem 10 lutego 1940 roku ktoś bardzo głośno uderzał w okna i drzwi domu rodziny Nowickich. Była to tajna sowiecka policja. Tego ranka skończyło się beztroskie i szczęśliwe dzieciństwo Ziuty i zaczęło się piekło na ziemi dla całej rodziny Nowickich i tysiąca innych rodzin, które padły ofiarą przymusowych aresztowań. Te aresztowania były wycelowane głównie w rodziny mężczyzn służących w wojsku, jeńców wojennych i leśników, którzy byli postrzegani przez Sowietów jako „wrogowie ludu”. Operację aresztowań i następujących deportacji zorganizował Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych (NKWD), poprzednik Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB), podobnie jak w przypadku wszystkich następnych masowych deportacji. Moja mama wraz z piątką rodzeństwa i rodzicami otrzymała minutę na zabranie swoich rzeczy. Rodzina Nowickich w pośpiechu zdołała spakować trochę jedzenia, zabrać pościel i rodzinną Biblię. Jeden z rosyjskich oficerów, którego imienia mama nie pamięta, ale którego rodzina mamy codziennie wspominała w swoich modlitwach, nalegał aby zabrali ze sobą maszynę do szycia która okazała się niezbędna do ich przetrwania. W ten mroźny poranek rodzina Nowickich wsiadła na sanie i została zawieziona na stację kolejową, żeby dołączyć do setek innych polskich rodzin czekających w temperaturze poniżej zera. Chwile później wszyscy zostali załadowani przez żołnierzy rosyjskich do pociągu, który składał się z wagonów dla bydła. Sześćdziesięciu do siedemdziesięciu polskich więźniów wpędzano niczym zwierzęta do każdego z wagonów. Wagony miały w środku dwupiętrowe drewniane prycze, które „szczęśliwcy” mogli wykorzystać do spania, jeden żeliwny piecyk oraz dziurę na środku podłogi, która miała służyć jako toaleta. Mama często wspominała jak bardzo upokarzające było korzystanie z tej dziury. Zazwyczaj rodzina zasłaniała kocem, aby stworzyć trochę prywatności. Mama pamięta dokładnie, kiedy pociąg ruszał ze stacji wszyscy śpiewali stary polski hymn Serdeczna Matko, a rodziny przytulały się do siebie, żeby się trochę ogrzać. Takie przesiedlenie trwało od trzech do czterech tygodni. Raz dziennie pociąg zatrzymywał się aby więźniowie mogli rozprostować nogi i wypełnić swoje garnki kipiatok czyli wrzątkiem. Oddalenie się od pociągu było niebezpiecznie, gdyż nigdy nie było wiadomo kiedy pociąg ruszy w dalszą drogę. Niektóre matki z desperacji żeby zdobyć jedzenie dla swoich głodujących dzieci oddalalały się od wagonów żeby wymienić własne ubrania na chleb u miejscowych. Niejednokrotnie, gdy pociąg ruszył bez ostrzeżenia, ktoś z rodziny nie zdążył wrócić do wagonu. Rodzina taka pozostała już na zawsze rozdzielona a dzieci stawały się sierotami. Ziuta w obawie o stratę mamy cały czas trzymała ją za rękę i nie oddalała się od niej nawet na krok. Więźniowie podróżujący w upokarzających warunkach już po kilku dniach zaczęli cierpieć z powodu głodu, zimna i wszawicy. Dzienna porcja jedzenia, która składała się z czterystu gram kleistego czarnego chleba, nie była wystarczająca żeby przeżyć. Ci którzy nie mieli czasu na spakowanie jedzenia przed wysiedleniem zaczęli umierać z głodu i wyczerpania. Pociąg robił dodatkowe przystanki w szczerym polu żeby rosyjscy żołnierze mogli wyrzucić zwłoki z wagonów w nieznaną otchłań. Po trzech tygodniach w wagonach pozostała tylko połowa więźniów. Druga połowa nie przeżyła nieludzkich warunków podróży. Z Wologody, rodzina mamy przetransportowana została kolejne 250 kilometrów, saniami, do miejsca przeznaczenia, do osady Holm (Wierchniaja Pielszma). Oficer NKWD wprowadził ich do jednopokojowego zamarzniętego baraku z żeliwnym piecykiem pośrodku, z jednym zastrzeżeniem: Kto nie rabotajet, tot i nie kuszajet; kto nie pracuje ten nie je. Następnego dnia, ojca i 16-letniego brata Tadka, wywieziono 20 kilometrów do obozu przymusowej pracy, gdzie mieli pracować 12-16 godzin dziennie wycinając drzewa w temperaturze -40 stopni Celsjusza. Mamę i jej młodsze rodzeństwo zabrano do przymusowej szkoły rosyjskiej w celu indoktrynacji ich na młodych Bolszewików. Na szczęście proces systemowej rusyfikacji nigdy się nie powiódł, gdyż moja babcia skutecznie przekazywała swoim dzieciom wiarę katolicka i polską kulturę. Kiedy zapasy rodzinne skończyły się, głód zaczął zaglądać Nowickim w oczy. Czternastoletnia Janka, najstarsza siostra Ziuty, i jedenastoletni Józek, starszy brat Ziuty, zostawili więc naukę w szkole aby pracować 12 godzin dziennie rąbiąc drzewo w tajdze. Za swoją ciężką pracę dostawali porcję zupy rybnej i dodatkową kromkę chleba. Jadzia, druga najstarsza córka, chodziła po szkole i żebrała o resztki jedzenia. Stan zdrowia mojej Babci szybko się pogarszał. Kiedy Tola nie leżała w łóżku z uporczywym kaszlem, reperowała zniszczone ubrania miejscowych ludzi. Dostawała za to czasem cebulę lub ziemniaka. Kiedy drogi były możliwe do przejścia, rodzina szła wiele kilometrów na lokalny targ gdzie wymieniali ostatki swoich ubrań na drobinki jedzenia. Mama miała to szczęście że jej rosyjska nauczycielka czasem przynosiła jej naleśnika “blinę”. Dorastając, pamiętam że mama codziennie modliła się za swoją rosyjską nauczycielkę Alexandrę. Innym wydarzeniem które uratowało rodzinę przed pewną śmiercią było, kiedy pewnego dnia w środku zimy Tadek przyniósł kozę do rodzinnego baraku. Kozie mleko zapewniło im pożywienie potrzebne do przeżycia. Masy wywiezionych Polaków codziennie umierały z powodu przenikliwego zimna, maltretowania i chorób. Pamiętam że całe swoje życie, moja mama nękana była koszmarami, które zawsze zaczynały się od dźwięku “walenia w drzwi”. Często się zastanawiam, czy to było walenie Rosjan w drzwi wejściowe Nowickich w tą straszną noc, czy to może coś bardziej przerażającego? Po dwóch latach tej makabrycznej egzystencji, do obozu dotarła wiadomość o amnestii. Kiedy w czerwcu 1941 r. Niemcy zaatakowali Rosjan, Stalin zawarł porozumienie z Rządem Polskim na wygnaniu w Londynie. Na mocy tego porozumienia, Polacy mieli zostać uwolnieni z sowieckich więzień i obozów pracy. Polska Armia miała powstać na ziemi radzieckiej aby pomóc Rosjanom w walce z Niemcami. Dla polskich obywateli utworzono wtedy specjalne ośrodki pomocy a polskich mężczyzn rejestrowano do wojska w Buzułuk, Tatishchev, i Totskoye. Jednocześnie, organizowano dystrybucje jedzenia, leków i innych niezbędnych artykułów. Pomimo trudności wojny, rządów komunistycznych i przeszkód stwarzanych przez Sowietów, Ambasadzie Polskiej w tym okresie udało się utworzyć 807 ośrodków, w tym sierocińce, szkoły, kuchnie dla ubogich i ośrodki medyczne. Pomimo amnestii, Sowieci utrudniali wyjazd Polakom z obozów pracy. Niektórzy Polacy nie mogli wyjechać z powodu braku odpowiednich dokumentów i pozwolenia na podróż. Polskich więźniów Sowieci zatrzymywali w gułagach, ponieważ chcieli zapewnić sobie siłę roboczą do wykonania swoich norm pracy. Jeszcze inni Polacy, osłabieni i niedożywieni, borykali sie z decyzja, czy w ogóle powinni wyruszyć w podróż przez zamarzniętą syberyjską tajgę. Czy przeżyją?! Babcia moja była jedna z tych osób, jednakże jej wiara w Boga i wola życia były silniejsze niż wątpliwości. Ostatkami sił nieustannie modliła się aby udało im się wydostać z gułagu. Tygodniami szli w śniegu po kolana do najbliższej stacji kolejowej, skąd pociągiem udali się na południe do Ambasady Polskiej w Kujbyszewie. W tamtym cieplejszym klimacie zaczęły wybuchać epidemie czerwonki i tyfusu. Z tysięcy Polaków którzy docierali dziennie do Kujbyszewa, wielu umierało zaraz po przyjeździe z powodu wyczerpania, niedożywienia i chorób. Rodzina mojej mamy dotarła w bardzo kiepskim stanie ale udało im się przeżyć. Zdjęcie Maharadży Jam Saheb Digvijaysinghi Po upływie kilku tygodni, za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża dotarła wiadomość, że wspaniałomyślny Maharadża z Indii, Jam Saheb Digvijay Sinhji zaoferował pomoc i przyjęcie w swoim królestwie 500 polskich dzieci. Rodzice musieli podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Czy powinni pozostawić swoje dzieci w Rosji na pewną śmierć, czy też powierzyć je polskim opiekunom, którzy mogą dać im szansę na przeżycie i wolność? Na myśl o rozłące ze swoimi dziećmi, serce mojej babci było przeszyte bólem, jednakże rozsądek przeważył, dzięki czemu moja mama z dwojgiem rodzeństwa znalazła się na liście szczęśliwców wybranych do ewakuacji. Razem z Wojskiem Polskim na zawsze opuszczą „nieludzką ziemię” i udadzą się do Persji. Iran, będący od sierpnia 1941 roku pod okupacją Brytyjczyków i Rosjan, był pierwszym przystankiem dla około 38,000 polskich obywateli którzy opuścili Sowicką ziemię wraz z 78,000 żołnierzami polskiego wojska. Ponad połowę ludności cywilnej stanowiły dzieci i młodzież. Inna grupa 2,694 Polaków przybyła do Meszhedu (Mashhad), Iran z Aszhabadu (dzisiejszy Ashgabat). W tej grupie znalazła się moja mama i dwójka jej rodzeństwa, Józef i Jadwiga, którzy przybyli tam drogą lądową w lipcu 1942 roku drogą lądową. Dla nich i dla tysięcy innych polskich dzieci, życie egzystencja pełna strachu, głodu i chorób w końcu się zakończyła. Pobyt w Persji i w Indiach odbudowało w nich wiarę i dało im na nowo szansę na normalne życie. Choć nadal żyli w niepewności i tęsknocie do reszty rodziny, którzy utknęli w „nieludzkiej ziemi” młodzi wygnańcy znaleźli nadprzyrodzoną siłę, by odbudować swoje życie dzięki gorącej woli życia w wolności. Moja książka, One Star Away jest historią koszmaru, jakiego doświadczyła rodzina mojej mamy w Rosji oraz szczęśliwej ucieczki mojej mamy i jej rodzeństwa z tej „Nieludzkiej Ziemi”. Przedstawia skomplikowane ludzkie losy i wędrówkę z bezpiecznego domu w Polsce poprzez Rosję, Persję, Indie i dalej. Historia Ziuty pokazuje nam bohaterstwo Polaków, w tym nauczycieli i wychowawców, którzy opiekowali się dziećmi uchodząc z Rosji. Jest ważną lekcją o wierze, odwadze i miłości. Ujawnia szlachetność i bezinteresowność jednego człowieka, który na zawsze zmieni losy życia mojej mamy i setek innych polskich dzieci. One Star Away udowadnia, że cuda się zdarzają w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Jest moim największym pragnieniem, aby ta historia mojej mamy, uwieńczona w One Star Away, pozostawiła po sobie dziedzictwo, o którym wszyscy powinni wiedzieć. Kiedy dzisiejszy świat wykrzykuje hasła takie jak „równość”, „integracja” i „sprawiedliwość”, wielką obrazą jest to, że świat nigdy nie zwrócił się o sprawiedliwość za kraj, który poniósł najwięcej strat i zniszczeń podczas wojny. Polska ucierpiała z powodu odmowy bycia sojusznikiem Związku Radzieckiego i Niemiec, dwóch krajów z planami eksterminacji i unicestwienia. To niesprawiedliwe, że Wielka Brytania i Ameryka nie włączyły tego fragmentu historii do swoich podręczników i ukryły prawdę. Badając ten temat, natknęłam się na tysiące stron odtajnionych dokumentów z 2012 roku, ujawniających, jak Franklin D. Roosevelt i Winston Churchill zatuszowali dowody dotyczące zbrodni katyńskiej, w której ponad 22 tysiące polskich oficerów wojskowych i intelektualistów zostało zamordowanych przez NKWD i wrzuconych do masowych grobów. Chociaż ludobójstwo zostało prawnie wyodrębnione jako nowy rodzaj międzynarodowej zbrodni przez Konwencję o Ludobójstwie z 1948 r., do chwili obecnej żaden rząd nigdy nie oskarżył Związku Radzieckiego o żadne zbrodnie wojenne, a rząd rosyjski nigdy nie przeprosił za swoją ludobójczą działalność na Polakach. Polacy nie otrzymali żadnej rekompensaty od swojego wschodniego agresora. Pomimo że światowi przywódcy spotkali się w Jałcie w 1945 roku, już wcześniej uzgodnili, że jej wschodnie kresy zostaną wcielone do Związku Radzieckiego, a Polacy zostaną zniewoleni pod sowiecką dominacją. A dlaczego polscy żołnierze, którzy stanowili czwartą co do wielkości armię aliancką nie byli obecni na defiladzie z okazji dnia zwycięstwa (Victory Day Parade) w Londynie? Żołnierze, którzy tak dzielnie walczyli na każdym froncie, haniebnie nie zostali zaproszeni przez Brytyjczyków, ponieważ Wielka Brytania oficjalnie uznała nowy rząd komunistyczny w Polsce, a nie polski rząd na uchodźstwie, wobec którego wojska były lojalne. Polskie ofiary wojny, w przeciwieństwie do żydowskich ofiar wojny, teź nigdy nie otrzymały od swojego zachodniego agresora żadnych odszkodowań, ani jednej złotówki. W świetle tego wszystkiego słusznie czuję się obrażona i jeszcze bardziej oburzona, gdy światowe media, i przywódcy głoszą takie kłamstwa, które zawierają słowa „polskie obozy śmierci” i fałszywie przepisują historię. Prawidłowy termin to „ Niemieckie Nazistowskie obozy zagłady w Polsce”. Mam nadzieję, że One Star Away pomoże uporządkować historię dotyczącą stalinowskiego terroru i uznać krew i łzy moich rodaków. Tak ważnej części historii nie można pogrzebać. W Jamnagarze, Indie September 2018. Autorka książki Imogene Salva ze swoją Mamą Ziutą Nowicką Książka One Star Away jest do nabyciaJ One Star Away eBook : Salva, Imogene: Kindle Store Facebook: (20+) Imogene Salva, Author of „One Star Away” | Facebook
W listopadzie 1939 r. udałem się do Zakrzewa (20 km na północ od Płocka), żeby odwiedzić rodzinę, dla której byłem już prawie - poległy w Warszawie. W ostatnich dniach stycznia 1940 roku pochowaliśmy babcię w wieku 87 lat. Dalsze dni mroźnej zimy dzieliłem los z Mamą. Wiosną 1940 r. rozpoczęły się deportacje młodzieży polskiej do wszystkich regionów Niemiec. W lipcu otrzymałem i ja z "Arbeitsamtu" (Urząd Pracy) skierowanie do Prus Wschodnich. Znalazłem się w Treuburgu (Olecko), położonym około 10 km od polskiej granicy - niedaleko Suwałk. Przydzielono mnie do Krupinen (Krupin koło Olecka). Dziwnym ale błogosławionym, zbiegiem okoliczności do gospodarstwa rolnego Huberta Fromela - była to rodzina Adwentystów Dnia Siódmego. Byłem więc u swoich za zrządzeniem Bożym, za co niech Jemu będzie cześć i chwała. To było dla mnie wielkim błogosławieństwem i ukojeniem w utrapieniu wojennym. Tam spędziłem 4 lata, gdzie ciężka praca na roli przeplatana była nadzieją na ratunek - dochodziły wieści o załamaniach na frontach. W lipcu 1944 r. został przerwany front północno wschodni, Rosjanie podeszli pod granicę Prus Wschodnich. Niemcy zaciągnęli wszystkich deportowanych robotników do punktów zbornych, skąd zabierano ich do prac fortyfikacyjnych. 2 miesiące pracowaliśmy tam. Niemcy nie dawali możliwości wymiany na czystą bieliznę, chodziliśmy jak oberwańcy, a wyżywieniem na cały dzień - był półspleśniały chleb na 4 mężczyzn i 1/8 kostki margaryny, oraz czarna kawa. Pod koniec września 1944 r. pracowników gospodarstw rolnych zwrócono do ich gospodarzy. Wygłodniali, wynędzniali i obdarci z nabytkiem "trzody wszalnej", wróciliśmy na dawne kwatery pracy. Następne trzy miesiące upłynęły na wytężonej pracy przy opóźnionych zbiorach zbóż i wykopkach ziemniaczano-buraczanych. Wymłóciliśmy zboże, któro zostało poważone i poustawiane w stodole, był to tzw. kontyngent dla wojska. Lecz oto wiadomość! Jutro o godz. 6 rano nastąpi ewakuacja terenu Treuburg - Goldap - Lyck (Olecko - Gołdap - Ełk). Wszyscy muszą się stawić ze swoim dobytkiem i bydłem na szosie w kierunku Treuburga. Nikt nie może jechać na własną rękę, lecz pod przewodnictwem burgermeistra (sołtysa) w grupach. Kierunek i miejsce zakwaterowania wiadome były tylko przywódcom ewakuacji. Poranną ciszę zakłócały złowrogie huki artyleryjskie, wzywające do pośpiechu. Po 4 dniach marszu, pod obstrzałem radzieckich samolotów, dotarliśmy do wsi Szymionka k/ Mikołajek. Tu zostałem zatrudniony w gospodarstwie, w którym zatrzymaliśmy się. Zawitał grudzień tegoż 1944 roku, a wraz z nim zima w całej pełni. Mróz uniemożliwił pracę na roli. Bezrobocie pomnożyło się wielokrotnie, a równolegle do niego brak wyżywienia. Arbeitsamt (biuro zatrudnienia) zabierał ludzi do innych miejsc i nieznanych prac. W tej sytuacji postanowiłem wrócić do domu do Zakrzewa, tak na własną rękę. 10 grudnia w mroźny poranek, spakowałem plecak, zabrałem najważniejsze rzeczy i dokumenty. Przygotowałem sobie rower i udałem się w kierunku Polski, najkrótszą drogą według mapy. Trasa moja wiodła szosą z Orzysza na Mikołajki - Szczytno - Wielbark, a następnie polska granica. W pierwszym dniu ujechałem ponad 100 km. i zapadł wieczór. Głód dawał się we znaki, a chleb w plecaku skostniał wraz z kawałkiem wędzonej gęsiny, a herbata w butelce wyziębła. Gdzie przenocować? wszędzie niemieckie patrole. Mieszkańcy tych terenów, to Niemcy. Zgłosić się na kwaterę, to zameldują natychmiast żandarmerii. Sytuacja bez wyjścia. A tu zima, noc mroźna - nie ma szans na pozostanie w lesie. Obok szosy, na skraju lasu zauważyłem gospodarstwo, a za stodołą od strony lasu stoją dwa stogi słomy. Zostawiłem więc pod dużym krzakiem jałowca rower, a sam z wielkim wysiłkiem wdarłem się na stóg, a otwór zapchałem słomą, którą uprzednio wyciągnąłem. Nikt nie zauważył, tylko psy coś węszyły i poszczekiwały, ale po krótkim czasie umilkły. Zmęczony wysiłkiem podróży, zasnąłem. W nocy zerwała się śnieżyca. Wiatr hulał i przenikał przez słomę jak przez sito. Zimno spędziło mi sen z oczu, spojrzałem na zegarek, była dopiero godz. 3 rano. Do świtu jeszcze daleko, ale ja roztarłem ręce i poczekałem jeszcze do godz. 5 i pocichutku wyszedłem ze słomy i poszedłem do lasu. Wziąłem rower i ruszyłem w dalszą drogę w kierunku granicy. Przeszedłem na polską stronę radując się, że oddycham polskim powietrzem. Radość ta jednak nie trwała długo. Wyszedłem na rozległą polanę, a tu dostrzegłem tablice z napisami w języku niemieckim: "Poligon wojskowy, przekroczenie tego terenu grozi śmiercią". Wycofałem się natychmiast, bo cóż pozostawało innego? Po wyjściu na pagórek zobaczyłem w zachodzących promieniach słońca - wioskę. Wszedłem na jedno podwórko, gdzie chodziła kobieta. Zapytałem grzecznie czy mógłbym tu przenocować. Ona przestraszona powiedziała: - "W tej wiosce kwateruje niemiecka polowa żandarmeria, niech pan natychmiast opuści moje podwórko, żeby nikt pana nie zauważył, bo będzie źle z Panem i ze mną. O, tam przez pola jest ścieżka do drugiej wioski - tam Niemców nie ma. Podziękowałem jej i poszedłem do drugiej wioski, do której doszedłem w całkowitym mroku. Było mi już wszystko jedno, udałem się do sołtysa polskiego prosząc o nocleg. Sołtys to wysłuchał i powiedział: " Muszę to zgłosić do burgermeistra (niemiecki wójt), gdyż nam nie wolno nikogo przyjmować bez zgłoszenia się tam. Sołtys zawiadomił wójta o mojej osobie i otrzymał zezwolenie na przenocowanie, ale żeby mnie nikt nie widział. Przed świtem muszę opuścić wioskę. Rano przed świtem obudzono mnie, podano ciepłe śniadanie, poinformowano mnie o sytuacji na terenie polskim i kontroli ludności przez niemieckie jednostki wojskowe ze względu na działającą wszędzie partyzantkę oraz radzono mi nie udawania się moją obraną drogą do domu. Wróciłem na Prusy Wschodnie, zrozumiałem bowiem, że nie ma innego wyjścia, tylko wrócić na moją kwaterę. Smutno mi było, że Polska tak blisko, ale droga do niej i do Mamy - tak ogromnie trudna i daleka. Wkrótce znalazłem się na szosie wiodącej do granicy niemieckiej. Na drodze ku mojemu przerażeniu zauważyłem podążających w tym samym kierunku żandarmów z psami. Spotkać się z nimi, to moja zguba. Zauważyłem stertę tłuczonych kamieni, do reperacji szosy. Zszedłem więc z roweru, położyłem go na tej stercie kamieni i udawałem dróżnika do pracy przy szosie. Psy mnie zwęszyły, żandarmi przystanęli, chwilkę popatrzyli i poszli dalej. Gdy zniknęli za zakrętem, jechałem ostrożnie za nimi w odległości. Poinformowany przez przygodnego przechodnia, gdzie są Niemcy, przemknąłem niezauważony do najbliższego lasu, w którym przeszedłem znowu na teren pruski. Na mojej drodze znów przeszkoda. W lesie obozowało wojsko niemieckie, a w poprzek drogi szlaban i budka wartownika. Musiałem jechać prosto na spotkanie nieznanego losu. Jednakże udawałem bohatera. Dojeżdżając do wartownika, wyciągnąłem rękę w górę przed siebie i pozdrowiłem go "Heil Hitler", on odpowiedział podobnie, otworzył szlaban i bez kontroli przejechałem przez ten obóz. Po przebyciu kilku kilometrów, wszedłem w głąb lasu i podziękowałem Bogu, że mnie tak cudownie przeprowadził przez to niebezpieczeństwo. Po tygodniu włóczęgi wróciłem do miejsca skąd wyjechałem i gdzie mnie znano. Byłem jednak bezpański. Za kilka dni spotkałem znajomego mi gospodarza, sąsiada z Krupinen (Krupin koło Olecka). Kiedy przedstawiłem mu swoją sytuację, zaproponował, że on potrzebuje kogoś do pomocy, czy chciałbym przyjść do niego. Powiedział też, że uzgodnili z żoną, że planują wyjazd z tego terenu do swoich krewnych w Reichu, wówczas pojechałbyś z nami. Natychmiast wyraziłem zgodę. Nazajutrz 19 grudnia załadowaliśmy cały dobytek do 2 wagonów w Olszewie (20 km. na wschód od Mikołajek). Wieczorem odjechaliśmy do Sensburga (Mrągowo). W wagonie towarowym było nas czworo i przebywaliśmy dzień i noc w towarzystwie stojących za przegrodą - 4 krów i 3 koni. Ok. 20 godziny cisza nocna zamieniła się w piekło. Wyjące silniki samolotów radzieckich w locie nurkowym zrzucały bomby i ostrzeliwały transport. Krzyk, ryk, kwik i huk zlały się w jeden tumult. Ostatnie wagony w naszym transporcie z załadunkiem świń, zostały rozbite, szyny pozrywane, wagony wykolejone. Kilka minut później przybyło wojsko na ratunek i do naprawienia wyrządzonych uszkodzeń. W tym zamęcie lęk o życie dręczył każdego, także i zwierzęta. One w chwili bombardowania nieomal potratowały nas ze strachu, a ucieczki nie było - bo drzwi wagonu zamarzły. O północy nasz zestaw transportowy wyruszył w dalszą drogę, szlakiem przez Olsztyn, Iławę, Toruń, Bydgoszcz i dalej do Piły. Po kilku godzinach postoju ruszyliśmy w dalszą drogę przez Landsberg (Gorzów Wielkopolski), Küstrin (Kostrzyń) do Berlina. 23 grudnia 1944 roku o godz. 4 rano zatrzymaliśmy się na stacji Ost-Berlin i tu znów syreny zawyły, alarmując nalot brytyjsko-amerykańskich bombowców - znów zaistniało piekło. Całe miasto drżało w posadach. Nasz transport wciągnięto do tunelu. Każdy liczył minuty swojego życia. Akcja trwała 2 godziny. O 6 rano nasz pociąg jechał przez płonący Berlin. Do zachodu słońca zatrzymano nas na stacji Berlin-Spandau. 24 grudnia wieczorem osiągnęliśmy stację Gumtow w prowincji Brandenburg - był to nasz cel , a miejscem zamieszkania była wieś Dannenwalde (obecnie dzielnica gminy Gumtow, powiat Prignitz, 100 km na północny zachód od Berlina). Tam spotkało nas serdeczne powitanie państwa Jarhow, krewnych moich gospodarzy, P. Kanenberg. Zabrali nas w tę wigilijną noc do swego gospodarstwa. Po kolacji i małym odpoczynku, zabraliśmy się do wyładowania dobytku. Przed świtem byliśmy gotowi. Udaliśmy się na spoczynek. Pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia przywitał nas mroźnym, choć słonecznym rankiem. Usiedliśmy do śniadania i opowieści o przygodach podróży. Nagle miły nastrój został znów przerwany jękiem motorów nadlatujących eskadr nieprzyjacielskich samolotów bombowych. Wybiegliśmy wszyscy na podwórze, a naszym oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Setki bombowców 4 motorowych zasłoniło niebo. Ziemia dygotała od warkotu maszyn dźwigających tysiące ton bomb, przeznaczonych jako podarunek świąteczny dla Berlina i innych miast. Ruszyły do obrony myśliwce niemieckie, rozszczekały się działka przeciwlotnicze i karabiny maszynowe. Wkroczyły do akcji również myśliwce alianckie. Nad nami rozgorzało znów piekło. Kilka osób zostało zranionych i zabitych od kul i szrapneli. Niedaleko nas spadły zestrzelone samoloty niemieckie. Po półgodzinnym powietrznym gwarze, walka ucichła. Straszne są sądy i rządy księcia tego świata. Wszelkie stworzenie oczekuje wybawienia! – Podobne sytuacje powtarzały się często od grudnia, aż do maja następnego roku. Z lękiem wyczekiwano na nadchodzące wydarzenia. Klęska Niemców była przesądzona, a upadek ostateczny nastąpił 9 maja 1945 r. My, niewolnicy zostaliśmy uwolnienia spod państwa niemieckiego. Dowództwo radzieckie ogłosiło, że każdy cudzoziemiec może wracać do domu, do swego kraju. Na drugi dzień byłem gotowy do powrotu wraz z kilkoma Polakami. Podczas "salutu" na zakończenie wojny byliśmy już w Berlinie - obok bunkra Hitlera. Trzy dni nam zabrało przejście z Berlina zachodniego, do Berlina wschodniego - szalały pożary, ulice były zawalone gruzem, a niewypały bomb, granaty i miny, groziły śmiercią. W Berlinie wschodnim Rosjanie przeprowadzili selekcję narodowościową i potworzyli grupy. Pod eskortą żołnierzy rosyjskich udaliśmy się do Polski przez Stausberg, Küstrin (Kostrzyń) , Landsberg (Gorzów Wielkopolski), Krzyż do Poznania. Tu otrzymaliśmy polski Dowód Tożsamości i "bezpłatny" bilet na podróż do domu. Pod koniec maja 1945 r., po pięcioletniej tułaczce dotarłem wreszcie do Płocka, a następnie Zakrzewa. Jakież radosne było spotkanie z MAMĄ! Fotografie z: Treuburg. Ein Grenzkreis in Ostpreußen Red. Klaus Krech. Kommisions-Verlag G. Rautenberg, 1990
Śniadowo, czasy II wojny światowej /wspomnienia świadka historii/ Pierwsze, co można było przeżyć, to ucieczka z domów do lasu, piwnic różnych rowów, aby się ukryć przed bombami, pociskami, i wielki strach. Eskadry niemieckich samolotów zrzucających bomby i strzelające do ludzi z działek przeciwlotniczych. Samoloty latały też bardzo nisko, że pilotów było widać doskonale. Śmiali się, kiedy widzieli ludzi uciekających lub rannych. Niemiecka armia to była potęga. Polska armia była słabo uzbrojona, samolotów prawie wcale nie miała i siłą rzeczy wojnę musiała przegrać. Front i koniec wojny Drewniany budynek dawnej stacji kolejowej w własność prywatna. Tę noc spędziliśmy u państwa S., chociaż o spaniu nie było mowy, gdyż latały samoloty i zrzucały bomby. A strzały z dział artylerii i „Katiusz” były bardzo blisko. Rano musieliśmy uciekać, bo dom państwa S. stał przy szosie. Uciekliśmy na pola, a później na cmentarz. Schroniliśmy się w grobowcu. W tym czasie Niemcy podpalili dom państwa S. Wszystko się spaliło. A najbardziej było żal chleba, który tam został. Zostaliśmy bez żywności. Na noc schroniliśmy się w piwnicy przy plebanii kościelnej. Było tu dużo ludzi, w tym ks. proboszcz Antoni Puchalski i wikariusz ks. Anton Kin. Całą noc modliliśmy się i płakaliśmy ze strachu. Rano Proboszcz z gospodynią nakarmili tym, co mieli ugotowane wszystkich, co byli w piwnicy. A było nas ze 30 osób. Rankiem 23 sierpnia 1944 r. wojska Sowieckie były już na obrzeżach Śniadowa. Rozpoczął się straszny bój. To było piekło. Niemcy byli na jednych ulicach, Sowieci na drugich. „Katiusze” i działa (sowieckie) były na drodze do Brulina, a niemieckie za szosą. Strzelanina była tak silna, że budynek, w którym siedzieliśmy, zaczął drżeć. Bojąc się, że się na nas zawali, zaczęliśmy w popłochu wszyscy uciekać. Wylecieliśmy na dwór, a tu strzelanina. Już byli zabici i ranni. Niemcy i Sowieci. Każdy uciekał w swoją stronę. Nas czworo i Wujek M. chcieliśmy uciekać w stronę lasku „Bagno”. Wpadliśmy w kartoflisko, w sam środek linii frontu. Sowieci, kiedy nas zobaczyli, zaczęli krzyczeć „łazyjcieś, padnijcie, bo was „ubijut” zabiją. Padaliśmy i zrywaliśmy się i biegliśmy dalej. Przed nami upadł pocisk, ale się nie rozerwał. W takim boju uciekaliśmy z 1 kilometr. Co mieliśmy ze sobą żywności, czy ubrania, porzuciliśmy w tym kartoflisku. Cudem uszliśmy zżyciem z tego piekła na linii frontu. Doszliśmy pod lasek „Bagno” i tu na polu w łubinie leżeliśmy od rana do wieczora. Bez wody i jedzenia w straszny upał. Nasze miejsce, gdzie leżeliśmy, było na wzgórku, mieliśmy z tego miejsca doskonały widok. Z tym, że tu znowu znaleźliśmy się w krzyżowym ogniu. Rosjanie na drodze Brulin i w Jakaci Młodej, a Niemcy za szosą na Sapkach i w Grabniku. A w górze samoloty niemieckie i rosyjskie. Naokoło paliły się wsie. Paliło się też Śniadowo, ulice Szeroka, Krótka, Rynek od strony tych ulic i Ostrołęka aż do szosy. Nikt tych pożarów nie gasił, bo wszyscy ludzie uciekli albo się ukryli. Z Jakaci Sowieci ostrzeliwali „Grabnil”. Był to piękny brzozowy lasek. To był niesamowity widok. Pod obstrzałem „Katiusz” drzewa kładły się pokotem tak, jakby kośnik kosą kosił zboże. W lasku byli Niemcy i stamtąd strzelali. Do wieczora z lasku nic nie zostało. My pod wieczór, kiedy bój trochę ucichł, dobrnęliśmy do zabudowań koło „Bagna” państwa M. i tu dostaliśmy pić i trochę jedzenia i nocleg w piwnicy na podwórku. Tu przeżyliśmy ponad 3 tygodnie. Piwnica ta (w niej gospodarze przetrzymywali kartofle na zimę) była jakieś 4-5 m długa, ze 2 m szeroka no i wysoka tak, że trudno w niej było stanąć wyprostowanym. Na pierwszą nąc w tej piwnicy była tylko rodzina gospodarzy, 6 osól i nasza, 5 osób. Spaliśmy na ziemi na rozesłanej słomie. Rano doszło ze 20 osób. Ludzie, którzy uciekli z linii frontu ze wsi z Truszki i Borki, ich wsie się paliły. Było nawet dwoje maleńkich dzieci. Zrobiło się strasznie ciasno. Najgorzej było w nocy. Leżeliśmy ściśnieni jeden przy drugim. O wyjściu na dwór w nocy nie było mowy, gdyż wtedy trzeba by było kogoś zdeptać. Do tego smród, brud i komary. A później wszy. Bo nikt nie miał w co się przebrać, gdyż prawie wszyscy uciekli w tym, co mieli na sobie. Nie mieliśmy też nic do jedzenia. Ratowało nas tylko to, że państwu M. zostały krowy. Kobiety doiły te krowy, przynosiły to mleko do piwnicy i to było nasze pożywienie. W pobliżu rosły ziemniaki, ale nakopać i ugotować je mogliśmy tylko w nocy. Bo w dzień baliśmy się palić w domu pod kuchnią, bo jak Niemcy zobaczyli dym idący z komina, to ten dom ostrzeliwali albo zbombardowali. Rano jedliśmy zimne ziemniaki mleko. O chlebie nikt nie marzył. Tak żyliśmy kilka dni. Później wojsko Sowieckie przyszło na nasze podwórko z kuchnią polową. Gotowali dla swojego wojska. Kiedy zobaczyli, że my głodujemy, więc i nam zaczęli dawać po trosze zupy, chociaż sami też mieli niewiele. Zaczęliśmy chorować, przeważnie na biegunkę. Była z nimi lekarka, która i nas leczyła. Ja znałam język rosyjski, więc pomagałam jej porozumiewać się z Polakami. Była to bardzo dobra kobieta, zostawiła w Rosji swoje dzieci i jako lekarz musiała iść do wojska na front. Ja od dziecka nie umiałam żyć bez chleba (Władzio braku chleba tak nie przeżywał). Kiedy widziałam, jak żołnierze jedli chleb, to myślałam, że oszaleję z pragnienia. Ta lekarka, kiedy zorientowała się, że ja tak pragnę chleba, to zaczęła się dzielić ze mną swoim chlebem. Kto nie zaznał głodu, ten nie wie, jak wtedy ciężko żyć. Początkowo baliśmy się Sowietów, bo pamiętaliśmy 41 r. Ale to już byli inni ludzie. Od nich też dowiedzieliśmy się, że idzie z nimi i walczy Wojsko Polskie, które zostało utworzone z ludzi wywiezionych w latach 40-41 na Syberię. Razem ruszyli przeciw Niemcom. W piwnicy u państwa M. spędziliśmy około 3 tygodni. Nasza rodzina i ci wszyscy, którzy się u nich znaleźli, zawdzięczamy, że chociaż w głodzie, brudzie i strachu, przeżyliśmy ten okropny czas, nikt z nas nie został ranny czy zabity. W czasie tych tygodni, kiedy trwał front, zginęło dużo cywilnych ludzi ze Śniadowa i okolic (Nie licząc żołnierzy Sowieckich i Niemców). Samych Śniadowiaków około 20 osób. Zginął mój kierownik szkoły p. Sz. z córką młodszą ode mnie, kolega Tadek W. z matką, koleżanka Bogusia Sz. z ciotką, mała Wiesia W. (7 lat) oraz inni. Zginął też wujek Jakub D. W ich piwnicę, w której siedzieli, uderzył pocisk. Wujek zginął na miejscu, ciocia Adela i mały Romuś zostali ciężej ranni. Romuś utracił jedno oko. Jadzia, Niusia i Alfred byli lekko ranni. Spaliły się też cioci zabudowania, został tylko dom. Rzeczy, które były zakopane w spalonej stodole, to się jakoś utrzymały. A to były ubrania i pościel. Kiedy wróciliśmy do domu, nie wiadomo było jak zacząć żyć. Okna bez szyb, dachówki na dachu podziurawione. Znaleźliśmy trochę ukrytej w ziemi żywności. Poza tym było dużo wojska podążającego za uciekającymi Niemcami. Zastaliśmy też Żydów, którzy przeżyli i wrócili do siebie (o których już pisałam). Przybyło też z nimi kilka osób – Żydów z innych miejscowości. Jeden z Żydów nazwiskiem Sz. był piekarzem. Nasz Ojciec też był piekarzem. Dom i piekarnia, w której mieszkaliśmy ocalały. Ale nie było mąki, żeby zacząć piec chleb. Wtedy ten Żydek zaczął kombinować z wojskiem Sowieckim, żeby dowozili mąkę. Chciał uruchomić piekarnię. Jakoś się udało i ojciec z Żydem zaczęli wypiekać chleb. Byliśmy szczęśliwi, bo mieliśmy chleb, którego brak tak bardzo odczuwaliśmy. Pod koniec września 44 r. przyszły do nas oddziały Wojska Polskiego utworzonego na terenach Związku Radzieckiego z Polaków wywiezionych na Syberię oraz żołnierzy, którzy byli powołani w 1940-41 r. do Armii Sowieckiej. Jaka radość panowała, kiedy ich ujrzeliśmy w czapkach z polskim orłem, to nie da się opisać. Była to dywizja imienia Tadeusza Kościuszki pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Ta dywizja zdobywała nawet Berlin i zawieszała flagę Polską, na niemieckim Reichstagu. W tej dywizji służył też Wojciech Jaruzelski, który z rodziną był wywieziony na Syberię. Przyszło też z tą armią wielu żołnierzy ze Śniadowa, między innymi stryj Marian L., który był 1940 r. zabrany do wojska sowieckiego. Wrócił po 5 latach. Przeszedł cały front od Rosji po Berlin. Był kilkakrotnie ranny. Były w tej dywizji również polskie kobiety i dziewczyny. Te po większej części służyły jako sanitariuszki, ale były też, które walczyły na froncie. Ich oddział nosił imię Emilii Plater, potocznie nazywano je „Platerówki”. W tym oddziale była też moja szkolna koleżanka (wywieziona na Syberię z rodziną) Marysia T. Późniejsza chrzestna matka Zosi. Kiedy front dotarł do Łomży nad rzekę Narew i Wisłę pod Warszawą i tu wojska sowieckie zatrzymały się na kilka miesięcy. Chcieli odpocząć, aby wzmocnić swe siły. A może celowo? Bo w Warszawie trwało powstanie, którym dowodziły siły nieprzyjazne Sowietom. Sowieci nie kwapili się pomóc powstańcom. Polskie Wojsko też nie mogło, gdyż byli pod rozkazami Sowietów. W czasie powstania lud Warszawy walczył bardzo dzielnie z silnie uzbrojonymi Niemcami, ale przegrali. Zginęło około 200 tys. warszawiaków, tysiące młodzieży, dziewcząt i chłopców, a też i dzieci nawet 12-letnie, które walczyły przy boku Powstańców. No i zbombardowane i spalone miasto Warszawa. To było wielkie cmentarzysko, nie miasto. Kiedy w 1946 r. byłam pierwszy raz w Warszawie, to jak na całej którejś ulicy stał jeden cały dom, to było coś wielkiego, a reszta, to gruzy, gruzy, gruzy. Warszawa Praga była mniej zniszczona, bo Pragę już zajęli Sowieci, granicą frontu była Wisła. Za Wisłą było powstanie i Niemcy. Niemcy okropnie mścili się na Polakach w Warszawie za powstanie. Kiedy front zatrzymał się nad Narwią, wtedy Sowieci zaczęli ewakuować mieszkańców Łomży i okolic Narwi na dalsze tereny poza front. Wtedy do Śniadowa i okolic przybyło bardzo dużo ludzi. Nie mieli gdzie mieszkać, a zima się zbliżała. Mieszkali w stodołach, chlewach albo kopali „ziemianki”, w tych dołach mieszkali nawet z małymi dziećmi. Śniadowiacy też nie wszyscy mieli gdzie mieszkać, bo połowa Śniadowa była spalona. Był głód i zimno. Ludzie zaczęli chorować na „tyfus” (dur brzuszny). Brak żywności i leków mocno dokuczał. Wielu ludzi zmarło. Nasza piekarnia nie dawała rady zaopatrzyć wszystkich ludzi w chleb. Całe noce ludzie stali pod piekarnią, aby kupić bochenek chleba. Bo tylko 1 bochenek mogła kupić jedna osoba z kolejki. Nic tak nie dokuczy, jak głód i zimno. I kto to przeżył, to pamięta to całe życie i umie poszanować chleb, nie wyrzuca go na śmietnik. Przybyli też z Łomży nasi krewni z rodziny K. Wujek Stanisław K. z żoną Marią i dwójką dzieci oraz ciocia Władysława z mężem Józefem Sz. i córkami Zofią i Lilianą. Zamieszkali u cioci D. U nas nie mieli gdzie, gdyż Sowieci zajęli cały nasz dom. Była to komendantura wojskowa. W czterech mieszkaniach kwaterowało ze 30 żołnierzy. Nam zostało jedno mieszkanko, gdzie zmieściło się jedno łóżko. Ja i Władzio spaliśmy na podłodze. Ale i tak to był komfort. Najważniejsze, że mieliśmy ciepło i co jeść. Bo oprócz tego, że mieliśmy chleb, to jeszcze na podwórku Sowieci, co u nas kwaterowali, mieli kuchnię polową i gotowali dla swoich żołnierzy. Gotowały dwie rosyjskie dziewczyny, które szły razem z frontem. Tak, że i my jedliśmy z tej kuchni. A czasami dostaliśmy od tych dziewczyn puszkę mięsnych konserw, tzw. „Swiniaja tuszonka”, były to przepyszne konserwy. A jak im zostawała zupa, to mama zabierała i oddawała dla rodziny do D. albo innym ludziom. Nasza mama znała biedę, więc i innych rozumiała i wszystkim chciała pomagać. Pamiętam, wśród ewakuowanych był z rodziną bardzo znany lekarz dr Wejroch (On kiedyś uratował mamie życie, kiedy była b. ciężko chora). On też stał nocami, żeby kupić chleba. Kiedy mama go zobaczyła, poprosiła go do mieszkania i oddała nasz chleb. Od tej pory starała się ukryć bochenek chleba dla jego rodziny. A to nie było łatwe, gdyż ci ludzie, co stali, pilnowali, aby sprzedać chleb do ostatniego bochenka. Często tatuś czy Żydek zostawiali kilka chlebów w piecu, abyśmy mogli mieć go dla swoich. Doktor zapamiętał to na zawsze i kiedy później zdarzyło się jemu lub żonie być w Śniadowie, to zawsze nas odwiedzili. Tak żyliśmy do stycznia 1945 r. Mieliśmy też jeszcze wiele nalotów samolotów niemieckich. W styczniu ruszyła ofensywa wojsk sowieckich i polskich na Niemców. Poszli za Narew i Wisłę. 17 stycznia 1945 r. oswobodzili Warszawę i inne miasta. Ludzie zaczęli powracać do spalonej Łomży i innych miejscowości. Nasi krewni, rodzina K. też wyjechali. Przez ten okres nasze rodziny bardziej się poznały i zaprzyjaźniły. Zaprzyjaźnili się też z nami Sowieci, co u nas kwaterowali. Nawet Wigilię Bożego Narodzenia, chociaż bardzo ubogą, spędziliśmy razem. Bardzo byli ciekawi tego obrządku, gdyż u nich to święto było zabronione. Niektórzy od rodziców wiedzieli o Bogu. Nawet mieli w mundurach zaszyte medaliki. Ale to była wielka tajemnica. Im wyznawać wiary w Boga nie było wolno. Oni mówili „Boga niet”. Był to oddział polityków, do nich należało przesłuchiwanie ludzi podejrzanych politycznie lub złapanych na kradzieży czy innych, przeważnie Polaków. Ja, że znałam język rosyjski, więc często wołali mnie, żeby tłumaczyć. Zawsze starałam się tłumaczyć tak, aby to było korzystne dla przesłuchiwanego. Ale po pewnym czasie zaczął do nich przychodzić pewien Polak – Śniadowianin, który znał rosyjski. No i wtedy zaczęli aresztować mężczyzn podejrzanych o współpracę z partyzantami Armii Krajowej „AK” i wywozić do Rosji. Wywieźli dużo ludzi. Po jakimś czasie i jego „prodawszczyka”, szpicla, jak go nazywali, aresztowali i wywieźli do Rosji i tam zmarł. On nie był akowcem. Front był już od nas daleko, ale mimo to było pełno wojska i biedy. W marcu wyjechali też żołnierze, którzy u nas kwaterowali. Niektórzy pisali do nas listy z frontu, a nawet kiedy wrócili do domu. Rosjanie to byli dobrzy ludzie, tylko ich ustrój był zły. A najgorszy był ich ojciec Stalin. Czekaliśmy końca wojny i spokoju 8-ego maja 1945 r. Niemcy podpisali kapitulację, Hitler popełnił samobójstwo. Powitaliśmy koniec II wojny. Ale to nie był koniec naszych przeżyć, bo zaczęła się Wojna Polsko-Polska. Zaczęli Polacy walczyć o władzę. Polskę po uzgodnieniu trzech Mocarstw, Anglii, Ameryki i ZSRR oraz państwa, które oswobodzili Sowieci, w tym ziemie Niemiec wschodnich do Berlina i Prusy Wschodnie, Prezydenci Anglii Churchill i Ameryki Eisenhower oddali pod rządy (opiekę) Sowietom. Granice Polski ustalono na wschodzie, na rzece Bug, a na zachodzie na rzece Odrze. Sowieci zabrali Wilno, Lwów, a dostaliśmy Szczecin, Wrocław, Kołobrzeg i inne, i Prusy Wschodnie, Olsztyn, Giżycko, Morąg itd. Ziemie Niemieckie też podzielono na pół, od Odry i połowa Berlina i Królewiec okupowali Sowieci. Tu utworzono Niemiecką Republikę Demokratyczną ze stolicą w Berlinie. Niemcy Zachodnie okupowali Amerykanie i Anglicy, którzy wyzwali Afrykę oraz państwa Zachodnie oraz ziemie Niemieckie do Berlina. W Berlinie armie Sowiecka, Amerykańska i Angielska się spotkały i tu Niemcy podpisali kapitulację wobec trzech mocarstw. Na „Reichstagu” zawisły 4 flagi: sowiecka, amerykańska, angielska i polska. W Niemczech Zachodnich okupowanych przez Amerykę i Anglię powstała Republika Federalna Niemiec ze stolicą w Bonn. Granica między tymi Republikami przebiegała w Berlinie (stolica NRD). Wybudowano tak zwany „Berliński Mur”, połowa miasta należała do NRD, druga do NRF. Niemcy jedni do drugich nie mogli przechodzić. Niemców, których miasta i wsie były przydzielone Polsce, zaczęto wysiedlać do NRD, wysiedlano też z Prus Wschodnich. Natomiast Polaków wysiedlano z ziem wschodnich, tj. zza Buga i osiedlano na terenach tzw. ziemiach odzyskanych od Niemiec, dawnych ziemiach piastowskich oraz Prusach Wschodnich. Była to wędrówka ludów, gdyż i bardzo dużo Polaków z centralnej Polski przeniosło się na ziemie odzyskane. Cała Polska i ziemie odzyskane były bardzo zniszczone, zniszczone budynki, mosty, fabryki, tory kolejowe, spalone albo zgruzowane kościoły. Wielkie rumowisko nie dające się opisać. Oraz rozbite rodziny. Rozdzielone przez Niemców czy Sowietów. Pragnę, aby moje dzieci czy wnuki nie przeżyły takiego koszmaru, jak moje pokolenie przeżyło. Już 22 lipca 1944 r. w Lublinie utworzono Tymczasowy Rząd Polski. Powstała Polska Ludowa. Rząd utworzyli polscy socjaliści i komuniści, którzy w przedwojennej Polsce sanacyjnej (prawicowej) byli za poglądy (lewicowe) aresztowani, więzieni latami w obozie w Berezie Kartuskiej (ci lewicowcy pochodzili z rodzin biednych i walczyli o poprawę losu ludzi ubogich). Zginęło ich tam tysiące, gdyż więziono ich w okropnych warunkach. J. Piłsudski też był socjalistą i też przed wojną był nielubiany przez Kościół i bogaczy. Ci, co przeżyli, zaczęli pod kier. Sowietów tworzyć Polskę Ludową i rząd pod dowództwem pierwszego prezydenta Bolesława Bieruta. Zaczęto tworzyć urzędy publiczne, Milicję Obywat., otwierać szkoły. No i według ustroju socjalistycznego likwidować duże majątki hrabiowskie i dziedziców. Domy i pałace stały się własnością państwa, a ziemie przydzielano po 3-5 ha dworskim parobkom i biednym chłopcom. A „bogaczom” zostawiali coś nie coś i kazali radzić sobie jak chcą. Dużo z tych ludzi wyjechało na ziemie odzyskane albo, jak się udało, za granicę na Zachód. Był to odwet za poniewierkę biednych ludzi i parobków poniewieranych przez bogaczy. Stosunek do ludzi biednych przed wojną był naprawdę urągający wszelkim normom przyzwoitości. Było też wielkie bezrobocie, tak jak dzisiaj, a wszystko było b. drogie, na przykład 1 kg cukru kosztował 1 zł 04 gr. Był to dzienny zarobek u dziedzica dla kobiet pracujących przy żniwach czy wykopkach od 7-ej rano do 7-dmej wieczór bez wyżywienia. Nie dbano, aby dzieci się uczyły, do 4 klasy nauka była obowiązkowa, do 7 klasy nauka była bezpłatna. Ale mało dzieci z rodzin biednych i wiejskich ukończyło 7 klasę. Do szkoły średniej do Łomży uczęszczało ze Śniadowa około 10 osób. Czesne było b. wysokie, stać było tylko na to bogatszych. Studiowało tylko dwoje dzieci dziedzica, reszta kończyła tylko średnie, dwie jego córki miały tylko podstawowe wykształcenie. Biedniejsze dziewczyny najmowały się na służące u bogatych w miastach czy W-wie albo uprawiały nierząd. Nowa Polska obiecywała inne życie i równość dla wszystkich. Ale taki ustrój nie podobał się ludziom bogatym (mieli do tego prawo) i tym Polakom, którzy dostali się z Rosji do Armii gen. Sikorskiego i z nim walczyli na Zachodzie w Afryce, w Anglii, zdobywali Monte Casino oraz tym, którzy w 1939 r. zdołali uciec na Zachód. W Londynie utworzyli emigracyjny rząd polski. Nie uznawali rządu Polski Ludowej i nie chcieli wrócić do Polski. Wielu z nich pozostało tam na stałe. Na terenach Polski podczas okupacji sowieckiej i niemieckiej, utworzyły się oddziały partyzanckie, były to „Armia Krajowa” inspirowana przez Zachód (o poglądach przedwojennych), „Armia Ludowa” (socjaliści) oraz „Bataliony Chłopskie”. Wszystkie te armie walczyły przeciw okupantom. „Armia Krajowa” pod dowództwem gen. Bora-Komorowskiego rozpoczęła Powstanie Warszawskie. Walczyła też w tym Powstaniu „Armia Ludowa”. Niestety wszyscy Powstańcy ponieśli okropną klęskę. I tych partyzantów uważam i cenię jako patriotów. Pomiędzy „Leśnymi” a UB Po wojnie i utworzeniu Polski Ludowej część z partyzantów „Armii Krajowej” postanowili walczyć przeciwko ustrojowi Polski. Czy wszyscy z nich walczyli przeciwko Niemcom i Sowietom? Tego nie można stwierdzić, ponieważ komendant obwodu Śniadowskiego, to były folksdojcz i burmistrz Śniadowa za okupacji Niemieckiej, u którego na podwórzu Niemcy zabili Żydówkę z dziećmi. A jemu i jego rodzinie nic nie zrobili? Nazywał się Franciszek K. (niemieckie nazwisko) ps. „Gruda”. On dowodził i wydawał rozkazy likwidowania posterunków Milicji, zabijania Milicjantów oraz ludzi, którzy współpracowali z rządem. Wybrał czterech 18-letnich chłopaków (których zwerbował), byli to Zdzisław Sz. Pseud. „Zuch”, Janek K. ps. „Piękny”, Marian P. ps. „Cygan” i Józef J. Do nich należało wykonywanie wyroków. Ci chłopcy zabili z rozkazu K. wielu milicjantów i ludzi cywilnych. Wiem o tym wszystkim od Zdzisława Sz. Zdzisiek opowiadał mi o tym i płakał, gdyż wiedział, że giną niewinni ludzie. Ale za niewykonanie rozkazu groziła im kara śmierci, tak jak w wojsku. Jeden posterunek Milicji z komendantem na czele oddał się im po prostu, chcieli iść z nimi do lasu. To porozumienie zawarli u nas w mieszkaniu (nas na czas tej rozmowy wyprosili z domu). Przyszli w nocy na posterunek i ci milicjanci poszli z nimi, było ich 6 osób, zaprowadzili ich do lasu i wszystkich zabili. Drugi posterunek zaatakowali w noc wigilijną, nie zabili nikogo, ale zabrali broń oraz mundury i buty, zostawili ich tylko w bieliźnie. Milicjanci nie mieli żadnych szans walczyć z nimi, gdyż ich zawsze było kilku. A „nocnych” uzbrojonych przechodziło 50 i więcej osób. Telefon był tylko na poczcie, „nocni” zawsze najpierw odcinali telefon, a później napadali na posterunek albo obrabiali urząd Gminy. Zabili wielu ludzi, wójta Z., sołtysa, wielu milicjantów, żołnierzy, ubowców i cywili, których uznawali za zdrajców, współpracujących z Urzędem Bezpieczeństwa, który urzędował w Łomży. Ubowcy i wojsko przyjeżdżali w dzień, aresztowali tych, których podejrzewali o przynależność do „AK” czy „WiN”. Były też normalne bitwy na polach między Milicją i UB, a partyzantami. Wielu zostało rannych czy zabitych w tych walkach po obu stronach. Prawie wszyscy mężczyźni z okolicznych wsi, a też wielu ze Śniadowa należało do partyzantki, bo jak ktoś na wsi nie należał do nich to był podejrzany o współpracę z UB, takich zabijali nawet całe rodziny. A nawet jak były zatargi sąsiedzkie, to też zabijali. Wyroki wykonywali bez jakichkolwiek sądów. Ich powiedzenie było takie: „Jeśli nie idziesz z nami do lasku, to idź do piasku”. Broń miał prawie każdy chłop, bo tej po wojnie zostało dużo. Był też na naszym terenie drugi oddział „Narodowe Siły Zbrojne”. NSZ dowodził nimi mieszkaniec Chomentowa Henryk J. ps. „Zbych” oraz jego brat Jan i szwagier G. (Jana złapało UB i sądzili w Białymstoku, dostał karę śmierci, a w 1990 r. jego żona i córka wniosły o odszkodowanie za jego śmierć …). Ile ludzi zabili „Zbych” i jego kompani, trudno zliczyć. W Konopkach zabili dwóch braci i żonę jednego z nich w ósmym miesiącu ciąży, zostało dwóch małych chłopców, w Żyźniewie zabili rodziców, zostawili ośmioro małych dzieci. Koło Szczepankowa zabili kobietę, która trzymała niemowlę na ręku, dziecku przestrzelili nóżki, został kaleką na całe życie. Kobieta ta pokłóciła się z sąsiadką i ta nasłała na nich tych zbirów. Zabierali też inwentarz, odzież, co im się dało. „Zbych” i jego kompani, jak jechali kogoś zabić, to mówili, że jadą na „rąbankę”. Zabijali też „Akowców”, gdyż te oddziały nawzajem się zwalczały. „Zbych”, jak twierdzą byli więźniowie UB, współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa. Po 47 r. słuch o nim zaginął. Był też jeszcze jeden napad w biały dzień na posterunek Milicji w zimie 1946 r. Trzech milicjantów było w tym czasie poza posterunkiem, czterech było w budynku (budynek państwa K. przy rynku). I ci bronili się ponad 4 godziny. Partyzantów było bardzo dużo, chcieli nawet ten dom podpalić tylko K. ich ubłagała, żeby nie spalili. W tym boju dwóch milicjantów ciężko rannych zmarło, jeden ranny przeżył i jeden ocalał. Byli to chłopaki z okolic Augustowa wywiezieni na Syberię. Tam wstąpili do wojska, przeszli front, obaj byli ranni. Po wyjściu z wojska wstąpili do Milicji, gdyż nie mieli gdzie wracać, bo ich rodziny były jeszcze na Syberii. Zginęli od swoich rodaków. W tych, co byli poza posterunkiem był Wacek K. i oni przeżyli. Wacek K. pochodził z Rakowa Gogini k/Łomży. Wieczorem przyjechało wojsko i UB i zabrali wszystkich: żywych, rannych i zabitych milicjantów. Wiosną żołnierze K. zastrzelili dwóch milicjantów, a jednego ranili i ten im uciekł. Na drodze od pociągu ze Starej Stacji na oczach ludzi idących też tą drogą. Dzień wcześniej byli u nas w domu ci milicjanci i partyzanci, którzy się nie ukrywali. I wszystka młodzież ze Śniadowa. Moje koleżanki od małego Halinka K., Hela B., Basia W. i wiele innych, wszyscy lubili do nas przychodzić, bo nasza mama była tolerancyjna, lubiła młodzież, pozwalała potańczyć przy muzyce na „grzebieniu”, pośpiewać, wtedy to były tylko takie rozrywki, nie było radia ani kina. Ja bardzo lubiłam śpiewać, głos do śpiewu odziedziczyłam po rodzicach. Miałam też dwóch kawalerów: Zdzisiek partyzant i Wacek K. milicjant. Obaj się nienawidzili. Zdzisiek był dobrym chłopakiem, kochał mnie bardzo aż do swojej śmierci. Marzył, że za niego wyjdę. Chociaż jego matka mnie nie chciała. Ale wyjść za niego bym się nie zgodziła. Gdyż chociaż to nie z jego winy, ale z rozkazu musiał zabijać, ale tego ani ja ani ludzie, by mu nie wybaczyli. Żal mi go, gdyż był całe życie nieszczęśliwy. K. zgotował im takie życie. Z natury był dobrym chłopakiem. Wacek był przystojnym chłopakiem, 8 lat starszym ode mnie i on i jego rodzina mnie uwielbiali, ale nasze drogi rozeszły się po ostatnim napadzie na posterunek. Wtedy wyjechał. Były to bardzo ciężkie czasy. Dziewczyny, które chodziły z wojskowymi, czy milicjantami, były przez „nocnych” bite albo golono im głowy. Mnie się jakoś udało, gdyż bronił mnie Zdzisiek. W naszym domu „nocni” byli w każdą noc. Tatuś i Żydek piekli pieczywo w nocy. Przyszło ze dwudziestu chłopa, zjedli ze 100 bułek i nic za to nie płacili, to samo robili u masarzy i w innych sklepach. A jeszcze chcieli i pieniędzy. Nasza mama wpadła na pomysł, że pieniądze z utargu na noc chowała do popielnika, bo by zabrali. Mama się ich nie bała, za to ojciec i Żydek okropnie. Bili też ludzi, którzy coś przeciw nim powiedzieli. Naszego sąsiada, który z nich zażartował, przyszli w nocy i tak zbili kijami, że 2 tygodnie leżał. Ja ten jego niesamowity krzyk słyszałam. I zaraz potem przyszli do nas nażreć się bułek. W dzień przyjeżdżało wojsko i UB. Jeździli po wsiach, urządzali obławy na partyzantów. Rok 1947 Na początki 47 r. nocni zabili Żyda (Śniadowiaka), który przeżył okupacyjny koszmar. Wtedy reszta Żydów z rodzinami, w tym nasz Żyd Sz. z rodziną wyjechali do Łodzi. A później do Palestyny (w 1980 r. dowiedziałam się, że rodzina Sz. żyje. A Sz. napisał książkę o ich przeżyciach). W 1947 r. Rząd ogłosił amnestię dla partyzantów. Musieli się ujawnić i oddać broń. Przywozili całe wozy broni, nikt ich nie aresztował. Wielu z nich wyjechało w nieznane, gdyż bali się ludzi, którym dokuczyli. Ale wielu też się nie ujawniło, grasowali do lat 50-tych. Zdzisiek też wyjechał na Zachód. Wciąż był pewny, że ja za niego wyjdę. Ale to było niemożliwe, gdyż ludzie nie darowaliby im tego, co robili, chociaż ci chłopcy wykonywali tylko rozkazy. Oprócz tego jego matka nie chciała naszego związku. Zdzisiek kochał mnie przez całe swoje życie. Czy ja jego, nie wiem. Po ujawnieniu się partyzantów, życie zaczynało się spokojniejsze. Nie było już nocnych najść. Mimo to było ciężko, bo jeszcze naokoło były zniszczenia wojenne. Nasza rodzina też zaczęła pracować na swoim. Nadal prowadziliśmy piekarnię, ale do pracy był nas troje. Ojciec, Mama i ja. Władzio chodził do szkoły, przerabiali po dwie klasy w ciągu jednego roku. Było tym dzieciom ciężko się uczyć, bo brak było podręczników i przyborów szkolnych. Władzio po przyjściu ze szkoły pomagał też w domu, nosił wodę i drzewo do piekarni. Dzieci wtedy naprawdę ciężko pracowały. Ojciec wtedy przyjął do pomocy drugiego piekarza. Mama jeździła z wozakiem na młyny po zakup mąki i prowadziła dom. Ja już do szkoły nie chodziłam, bo musiałam sprzedawać w sklepie pieczywo i dowozić też codziennie rano pieczywo do bufetu na dworcu kolejowym, odległym 2 km od Śniadowa. Woziliśmy to pieczywo wozem, który woził i przywoził przesyłki pocztowe. Ale często było też tak, że przejeżdżał przez dworzec w Śniadowie transport wojska albo repatriantów ze wschodu na ziemie odzyskane i zatrzymywał się na dworcu. Wtedy trzeba było dostarczyć więcej pieczywa, a transportu już nie było. Wtedy ładowało się do worka 30 albo i więcej kg chleba i ten chleb zanosiłam ja na plecach 2 km. Trzeba było cały czas nieść, bo gdybym ten worek postawiła, to by się ten chleb pogniótł. Całą rodziną pracowaliśmy bardzo ciężko (Może dlatego teraz ja i Władzio cierpimy na chore kręgosłupy). Ale że mieliśmy dobrego Ojca, to umiał to wynagrodzić. Ja za swoją pracę miałam to, że byłam (jak na te czasy) najlepiej ubrana z moich koleżanek. O Władzia też bardzo dbał. Ojciec był dla nas bardzo wyrozumiały. Mama natomiast bardzo nas kochała. Ale była bardzo twarda. Musieliśmy słuchać jej bez sprzeciwu. Mamy słowo, to był rozkaz i świętość. Za nieposłuszeństwo dostawało się nie tylko „burę”, ale i mimo, ze byliśmy już prawie dorośli, też i lanie. Jeszcze trzeba było mamę przeprosić za nieposłuszeństwo. Tak były wtedy wychowywane dzieci. Nie tak, jak dziś, że się mówi: „co te stare zgredy mają do gadania, jesteśmy dorośli”. Ojciec wobec nas nigdy żadnych kar nie stosował. Czasami mamie nas nie pozwalał bić. Ale mama to była mama, jej było wszystko wolno, to wiedzieliśmy. Wiedziały to też później moje własne dzieci. Więcej słuchały babci jak nas, rodziców. Na początku 1947 r. odnalazła się rodzina ojca w Ameryce. Matka ojca wyjechała przed pierwszą wojną do Ameryki. Ojczym został u dziadków w Dębowie (wsi) i u nich się wychował. Matka wyszła za mąż w Ameryce za Polaka nazwiskiem G. Z nim miała dwóch synów i córkę. Jana, Stefana i Alicję. Kiedy nas odnaleźli, matka i jej mąż już nie żyli. Kiedy matka umierała, prosiła dzieci, aby odnaleźli jej porzuconego syna Władysława. Rodzeństwo przyrodnie odnalazło naszego ojca. Zaczęli pisać listy i przysyłać paczki z odzieżą i żywnością. Przysłali też zdjęcie rodziców i swoje. Brat Jan był żonaty, miał dwie córki. Siostra Alicja była mężatką, miała też dwie córki. Stefan był kawalerem, walczył na wojnie na froncie japońskim. My też wysłaliśmy im swoje fotografie, byli bardzo szczęśliwi, że nas poznali. Moje zdjęcie i ja bardzo podobałam się Stefanowi. Napisał, że chciałby mnie za żonę. Ale wiedział, że to niemożliwe, gdyż wtedy o wyjeździe do Ameryki nie było żadnej możliwości. Stefan sprawił mnie prezent. Przysłał mi ślubny strój, przepiękną suknię, welon, białe pantofle, nawet bieliznę. I napisał, że w tym stroju chciałby mnie zobaczyć jako swoją żonę. Życzył mi, abym była w życiu szczęśliwa. Suknia była tak piękna, że ludzie przychodzili ją oglądać. Ale niestety ten strój szczęścia mnie nie dał. Tak upływał rok 1947. Zbliżała się jesień. W październiku przyjechał Zdzisiek, nadal był pewny, że się pobierzemy. Nie chciałam mu wtedy powiedzieć, że nie wyjdę za niego. Ale w grudniu były jego imieniny, wysłałam mu życzenia i napisałam, że zrywam z nim. Na Święta Bożego Narodzenia do Śniadowa na urlop przyjechał (pracował w Olsztynie) Mietek L., znany mi od dziecka, gdyż mieszkał na Starej Stacji, brat mojej szkolnej koleżanki, Haliny L. i serdeczny kolega Zdziśka. Często się u nich na Stacji spotykaliśmy. Mietek też przychodził do nas. Wiedziałam, że coś do mnie czuje. Ale ja jego nie lubiłam, gdyż był zarozumiały i uszczypliwy. Mimo że był ładnym chłopakiem, nie budził sympatii. W ten dzień świąt szłyśmy z koleżankami, a on stał z kolegami, coś powiedział pod naszym adresem, a ja na to zagwizdałam. Przyszłyśmy do nas do domu i opowiedziałyśmy mamie ten incydent. Mama popatrzyła na mnie i mówi: wygwizdałaś go, zobaczysz, że on będzie twoim mężem. Bo ja też wygwizdałam waszego ojca i za niego wyszłam. Urządziłyśmy śmiech, ja powiedziałam, że prędzej zostanę starą panną, a za niego bym nie wyszła. Nadszedł dzień Sylwestra 47 r. W ten dzień miałam jakąś scysję z mamą. No i udałam, że jestem chora i muszę leżeć w łóżku. Około południa słyszę, że wchodzą do kuchni Mietek ze swoim szwagrem R. Przywitali się z mamą i pytają, gdzie „panna”. Mama dobra dusza albo mnie na złość powiedziała, że leżę chora w pokoju. No i przyszli obaj dowiedzieć się o zdrowie. R. niedługo po tym poszedł. A Mietek został, usiadł przy łóżku i tak siedział ze 4 godziny. Byłam wściekła, bo nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, a musiałam. A on siedział dalej. Mama nareszcie zaczęła mnie zmuszać, żebym wstała i się ubrała, myślała, że on pójdzie. Ale wtedy wstałam i zjedliśmy obiad. Wtedy zaczął prosić mamę i mnie, żebyśmy poszli na zabawę. Była to zabawa sylwestrowa. I tak chcąc się pozbyć gościa, zgodziłam się na tę zabawę. Nigdy nie myślałam, że to będzie mój ostatni sylwester panieński. Ani, że Mietek L. za miesiąc będzie moim mężem. A tak się stało. Ani ja ani on chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co robimy. Żadne z nas do ostatniej chwili nie zapytało: „czy mnie kochasz?”. Ja to początkowo uważałam za żart. Na drugi dzień w Nowy Rok wieczorem przyszli do nas: Mietek ze swoim najstarszym bratem Marianem w tak zwane „swaty”. Marian zaczął namawiać Mamę i mnie abym wyszła za Mietka. Ani Mama ani ja nie brałyśmy tych oświadczyn na poważnie. Natomiast Oni obaj mówili to na serio. Ja kończyłam 2 stycznia 19 lat. Mietek miał 23 lata. Pracował na kolei w Olsztynie, a mieszkał u Marianów w Morągu. Za tydzień Mietek zjawił się znowu z wiadomością, że przyjechał, abyśmy dali na zapowiedzi. My z mamą zażartowałyśmy, że zaprowadzi to nas jeszcze na ślub. No i daliśmy na te zapowiedzi. Po usłyszeniu drugiej zapowiedzi ja zrozumiałam, że to nie żarty i chciałam zerwać z tym cyrkiem. Ale wtedy mama już nie chciała się zgodzić na zerwanie. Uznała, że nie wypada tak się ośmieszać. I stało się. 28 stycznia 1948 r. wzięliśmy ślub cywilny, a 31 stycznia 1848 r. ślub kościelny w kościele w Śniadowie. (…) od redakcji: Tekst artykułu zawiera wspomnienia własne autorstwa mieszkanki gminy Śniadowo /pisownia zachowana w oryginale/. Notka redakcyjna: Redakcja wyraża podziękowanie dla dr Małgorzaty Frąckiewicz za nakład pracy związany z digitalizacją tekstu wspomnień. Link do I części artykułu – Śniadowo, czasy II wojny światowej: 6112 Ogólnie 4 Dziś
moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej